poniedziałek, 4 maja 2015

2. Rozsądek Galvezów

April niecierpliwie oczekiwała przyjazdu ojca. Wyjechał na kilka dni. Nie wiedziała dokładnie, gdzie się wybrał, ale pamiętała ich kłótnie. Doskonale wiedziała, że po przyjeździe Magnus weźmie ją w ramiona, wręczy prezent i zaprowadzi do salonu. Zawsze tak robił, gdy się posprzeczali, ale tym razem miało być inaczej. Czuła to w kościach, w całym ciele. Serce łomotało niespokojnie od rana. Eunice i Dolores próbowały ją pocieszyć, ale ich próby wskrzeszenia w panience dobrego humoru spełzały na niczym.
Wieczorem, gdy w drzwiach rezydencji pojawił się Magnus Galvez, April poczuła pod powiekami piekące łzy. Bała się tej rozmowy. Chociaż w Upadłym Aniele zapomniała, o co się pokłócili, teraz jednak doskonale przypomniała sobie wszystko.
Bez słowa wszedł do gabinetu i posiedział w nim pół godziny. Gdy pojawił się w salonie, April dostrzegła na jego twarzy głęboki smutek i troskę. Spojrzał na nią i wyraz jego twarzy nieco się zmienił, trochę złagodniał, ale to nie uspokoiło panny Galvez, jedynie pogłębiło jej zdenerwowanie. Cokolwiek chciał jej powiedzieć na pewno nie będzie to zbyt wesołego.
- Tato – zaczęła cicho i niespokojnie. Głos drżał jej niebezpiecznie i wróżył płacz, ale potrząsnęła głową, przyrzekając sobie, że nie będzie płakać. Nie teraz. - Cieszę się, że wróciłeś – szepnęła i podeszła do niego. Mężczyzna objął ją w pasie i mocno do siebie przytulił. Poczuła ostry zapach perfum, papierosy i koniak. Odsunęła się od niego zaskoczona i przyjrzała się ojcu uważnie. Wyglądał na zmarnowanego i przygnębionego. Czyżby ich kłótnia, a także rozmowa, która ich czekała wpłynęła na niego tak bardzo? To niemożliwe. Ale jednak, widziała, że zmagał się z samym sobą i cierpiał. Pierwszy raz widziała go w takim stanie, więc tym bardziej zrobiło jej się przykro.
- Dobry wieczór, kochanie – rzucił w końcu, chrząkając cicho.
Odsunął się od niej i odwrócił. Usiadł na szerokiej kanapie i gestem ją przywołał. Poważna mina świadczyła o tym, iż dyskusja będzie długa i męcząca.
- Możemy tę rozmowę przełożyć? - zapytała z nadzieją w głosie. Mężczyzna pokręcił tylko głową i rozsiadł się wygodnie. Jedną rękę zarzucił na oparcie, drugą ułożył na kolanie.
- Przykro mi, ale nie. Już postanowiłem, więc ty tylko musisz się podporządkować.
- Jak to podporządkować? O co chodzi?
- Dobrze wiesz, o co chodzi. Rozmawialiśmy już o tym. W twojej rodzinie kobiety wychodziły za mąż z rozsądku i ty też to zrobisz. April, zawsze ci pobłażałem i dawałem wchodzić na głowę, ale tym razem nie zmienię zdania. Oczekuję od ciebie wdzięczności i posłuszeństwa, jasne? - przemówił groźnym tonem. April patrzyła na niego bez słowa i nie mogła uwierzyć, że ojciec zmusza ją do tej jednej rzeczy, której nie chciała robić.
Zawsze wydawało jej się, że była posłusznym, wdzięcznym dzieckiem i nie oczekiwała rzeczy niemożliwych. Starała się jak tylko mogła, aby ojciec był z niej dumny, poszła do specjalnej szkoły dla dziewcząt, uczyła się pilnie i przywoziła do domu wiele nagród w różnych dyscyplinach, a ojciec cieszył się z jej sukcesów i dziękował jej za takie poświęcenie, a teraz, gdy próbuje zmusić ją do czegoś, co na zawsze ją pogrążony w nieszczęściu, sugeruje jej, że jest niesubordynowana. To okropne. Jak może nawet tak myśleć? Czym zawiniła, aby wykazać się ślepym posłuszeństwem w tej jednej sprawie?
- Ojcze, przecież nie możesz ode mnie oczekiwać, że przyklasnę temu pomysłowi. Przed twoim wyjazdem sądziłam, że nie mówisz poważnie, że tak naprawdę nie przemyślałeś sobie tego wszystkiego! A ty... Ty jednak mówisz poważnie – szepnęła przerażona, z całą wyrazistością uzmysławiając sobie, że ten moment, w którym ojciec nie ulegnie, a ona będzie musiała się poddać.
- Tak, całkiem poważnie. Twoja matka i ja pobraliśmy się z rozsądku. Oboje należeliśmy do starych rodów, więc nasze małżeństwo było nam przypisane już od dawna. Ciebie także czeka taki los – zawyrokował groźnie, jakby mówił o karze śmierci lub ciężkiej chorobie. Dlatego poczuła się tak, jakby ktoś wsadził jej rozgrzane cęgi i próbował wyciągnąć z niej każdy organ jaki miała.
- Ale... Ale to niemożliwe! Nie możesz tego zrobić! Nie możesz mnie oddać w ręce obcego mężczyzny w myśl głupiej tradycji. Tato, proszę, przemyśl to jeszcze – poprosiła łagodnie, czując, że krzykiem nic nie wskóra, ale po minie rodziciela widziała, że ani prośba ani groźba nic nie pomogą, a ojciec będzie trwał w swym głupim postanowieniu i koniec.
- Kochanie, przecież wiedziałaś, że nadejdzie kiedyś taki czas, że będziesz musiała wyjść za mąż. Często ci o tym mówiłem, więc nie rozumiem, dlaczego teraz jesteś agresywna wobec tego pomysłu. - Magnus wcale nie ustępował, parł do przodu w swych myślach i postanowieniach wobec córki i na nic zdały jej się błagania. Jakby stał się nagle głuchy na argumenty April.
- Bo nie sądziłam, że będziesz chciał mnie zmusić do zamążpójścia! - krzyknęła w końcu. W zielonych oczach April zebrał się łzy, czuła je pod powiekami i starała się je jeszcze powstrzymać, ale w końcu uwolniła je i pozwoliła im płynąć po rozgrzanych gniewem policzkach. - Jeśli zmusisz mnie do małżeństwa, to... nigdy ci tego nie wybaczę, rozumiesz? Nigdy!
Odwróciła się na pięcie i wybiegła z salonu, po drodze potrącając Dolores. Ominęła starą kucharkę i wbiegła po schodach, aby skryć się w swym pokoju i tam wylać wszystkie łzy. Kucharka coś do niej krzyczała, ale zignorował ją, gdyż jej rozpacz i złość ścisnęły jej gardło i nie potrafiła już nic powiedzieć. Zresztą, nie chciała o tym rozmawiać. Nikt nie rozumiał jej bólu i rozczarowania zachowaniem ojca.
Owszem, ojciec często powtarzał jej, że wyjdzie za mąż nim skończy dwudziesty piąty rok życia, ale zawsze myślała, że poślubi mężczyznę z miłości i nie spełni tradycji jaka panowała w rodzinie Galvezów. Roiła sobie głupie marzenia o miłości i szczęściu. Prawda jednak była taka, że w świecie dużych pieniędzy mało kto liczył na miłość, chodziło tylko o dobre wrażenie, fortunę i interesy. Czemu nikt nie pozwoli na to, by sprawy ułożyły się same? Ingerowanie w relacje międzyludzkie sprawiało, że masa osób cierpiała z powodu niechcianego małżeństwa. Rodzina nie brała pod uwagę tego, że córka lub syn może kocha kogoś innego lub po prostu nie czuje się gotowa na ślub.
Zrozpaczona wzięła długą, gorącą kąpiel i postanowiła na razie o tym nie myśleć. Zrobi to, gdy ojciec poda jej nazwisko narzeczonego. On go wybierze, była przekonana, więc będzie bierna w tej sprawie jak nigdy dotąd.
Po kąpieli zaszyła się w pokoju z książką i butelką alkoholu. Chwila zapomnienia przyda jej się i może sprawi, że nie będzie nic czuła. Zresztą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Każda jej decyzja była napiętnowana postanowieniem ojca i będzie w niej tkwiła, aż w końcu weźmie ślub i zaszyje się w domu męża, by tam w ciszy własnego serca roztrząsać gniew i cierpienie.

*

Z samego rana wyskoczyła z łóżka i ubrała się. Postanowiła spędzić ten dzień na zakupach, kolejnych, ale miała to w nosie, co powie jej ojciec. Coś jej się należy od życia!
Ubrała się w granatową spódnicę, miętową bluzeczkę i nowe pantofle. Na dłonie założyła koronkowe rękawiczki, a niedużą torebkę na złotym łańcuszku przerzuciła przez ramię. Nikogo nie informując o swej decyzji wyszła z domu. To nie miała być kara, ale w głębi ducha chciała, by jej ojciec trochę się o nią pomartwił. Jeśli mu na niej zależało, to na pewno zrozumie, że ta decyzja ją krzywdzi i jest przeciw jej marzeniom. Niewiele jej przyjaciółek zwierzało się swoim ojcom ze swych pragnień, ale April to robiła i mówiła mu o wielu rzeczach. W tajemnicy chowając tylko te najbardziej nieprzyzwoite, zwłaszcza marzenie o gorącym i namiętnym romansie z mężczyzną.
Słońce świeciło wysoko i nagrzewało bruk. Dzisiejszy dzień będzie gorący i nieprzyjemny. Zdecydowanie wolała temperatury wczesnej wiosny, niezbyt zimno, ale też nie gorąco. Dzięki nim mogła ubierać się lekko.
Złapała taksówkę i podała adres. Kiedy samochód zatrzymał się na parkingu niedaleko domu towarowego, zapłaciła mężczyźnie i wyszła z samochodu. Wokół kręciło się mnóstwo ludzi, była ich o wiele za dużo jak dla April, ale skoro tu przyjechała, to nie chciała tak szybko opuszczać tego miejsca. Potrzebowała chwili skupienia i samotności, a nic tak nie daje takiego poczucia jak tłum obcych osób.
Weszła do obszernego metalowego budynku i po wysokich schodach wspierała się na samą górę, gdzie znajdował się jej ulubiony sklepik z damską bielizną. Prowadzony przez dwie młode dziewczyny, sklep znany był z dość odważnych strojów, dlatego April lubiła czasami tu przychodzić i patrzeć na te fikuśne majteczki lub koronkowe staniczki. Sklep był duży, przestronny, tuż nad drzwiami wisiał nieduży dzwoneczek, który obwieszczał pojawianie się klientki.
Pomieszczenie wyłożone było dębowymi deskami, ściany pokryto różową tapetą z białymi wzorkami. Pod sufitem wisiał okrągły żyrandol. Kontuar stał w progu, a za nim siedziała wysoka jasnowłosa dziewczyna. Miała pociągłą twarz, duże niebieskie oczy i szerokie usta, malowane jasnoróżową szminką. Prezentowała się dość ładnie, choć jak dla April miała zbyt ostre rysy twarzy. Młoda kobieta, która parła na przód w biznesie była bardzo miła i niezwykle pomocna. I miała także niezwykłe wyczucie stylu. Potrafiła doradzić niepewnej dziewczynie i podpowiedzieć jej, jak dbać o siebie i swoje ciało.
- Dzień dobry – przywitała się i podeszła do stoiska z koronkowymi reformami. Obok nich wisiały także halki i koszulki do spania.
- Dzień dobry, panno Galvez. W czym mogę służyć? - zapytała urocza ekspedientka i podeszła do niezdecydowanej April. Dziewczyna wzruszyła ramionami i odwróciła się z zakłopotaniem do sprzedawczyni. - Czego pani szuka?
- Sama nie wiem... Czegoś, co poprawi mi nastrój.
- Rozumiem. Zapraszam tutaj... - Machnęła delikatnie dłonią i wskazała jej wieszaki, na który wisiały niemal przeźroczyste gorsety i pończochy. Taka bielizna na pewno poprawi jej humor!
Na zakupach spędziła niemal pół dnia. W domu zjawiła się dopiero po godzinie dwunastej. Wiedziała, że ojca już nie będzie. Poszedł do biura, więc do godziny osiemnastej miała z nim spokój. Przynajmniej fizycznie, bo psychicznie nadal roztrząsała rozmowę z ojcem. Martwiła się tym, co jej przygotował, a także tym, że ich relacje teraz się zmienią.
Mówiła poważnie i na pewno nie wybaczy ojcu tego aranżowanego małżeństwa. Prychnęła. Dobre sobie. Przecież w ten sposób niszczono ludziom życie. Ktoś na siłę próbował uszczęśliwić drugą osobę i w końcu po wielu latach oboje małżonkowie czuli się rozczarowani i sfrustrowani. Czy ona też tak miała skończyć?
A może po prostu wszystko widziała w czarnych barwach, ponieważ decyzja wyszła od ojca i uświadomiła jej, że jeszcze trochę i zostanie starą panną, bo sama nie potrafi znaleźć odpowiedniego mężczyznę? Ale jak miała to zrobić, skoro wielu z nich, głównie łowcy posagów, ukrywali swe zamiary, aż do ostatniego momentu? Albo była głupia, albo miała pecha.
Gdy weszła do domu, przywitały ją okrzyki ulgi. Eunice, Dolores i Eddie przypadli do niej i ściskając, śmiejąc się i narzekając próbowali zaciągnąć ją do salonu.
- Nareszcie jesteś! - krzyknęła Dolores i pomogła jej rzucić torby na fotel. Było ich sporo, więc część ustawiła na podłodze. Eunice zerkała w ich stronę, ale nie odważyła się zajrzeć do środka.
- Jestem, jestem – mruknęła niechętnie i opadła na sofę z głośnym westchnieniem. Oparła się o oparcie i odchyliła głowę do tyłu, myśląc cały czas o rozmowie z ojcem.
- Gdzie panienka się podziewała? - zapytała Eunice.
- Byłam na zakupach. Musiałam odreagować... - zamilkła, a potem podniosła wzrok i przyjrzała się każdemu z osobna. Ktoś, kto patrzył na to z boku, mógłby powiedzieć, że spoufala się ze służbą, ale to oni należeli do jej rodziny i traktowała ich jak przyjaciół. Zwierzała im się i oczekiwała rady, także starała się im pomóc. Dziś i w kolejnych dniach potrzebowała ich pocieszenia. - Mój ojciec chce mnie wydać za mąż.
W salonie zapadła cisza. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Służący patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Jedynie Dolores zdawała sobie sprawę z tego, o co wczoraj pokłóciła się z ojcem i to było widać w jej szarych oczach. Zrozumienia, a także szczerą troskę.
- Za kogo? - zapytała Eunice.
- No właśnie, w tym problem, bo nie mam pojęcia. Dobrze wiecie, że w naszej rodzinie małżeństwa są aranżowane i mnie też to czeka. Rozmawiałam z nim kiedyś o tym, ale sądziłam, że to tylko jego czcze gadanie, że nie przemyślał tego.
Było jednak inaczej i będzie musiała stoczyć ostrą walkę o zmianę jego decyzji. Mogła też poddać się i pozwolić pokierować swoim życiem wedle ojcowskiej woli. Mimo to, jej młoda dusza buntowała się przeciwko temu i pragnęła wolności. Jej wolnością był wybór mężczyzny na męża. Kogoś, kogo będzie w stanie zaakceptować, jeśli nie zdoła go pokochać. Musi przedstawić ten pomysł ojcu, na pewno się zgodzi i da jej jeszcze trochę czasu. Miała dwadzieścia dwa lata i nie wierzyła, że późniejsze zamążpójście w jakiś sposób nie wpłynie na stan jej zdrowia, czy interesy ojca.
Magnus będzie musiał jakoś przełknąć chwilową porażkę. Koniec końców i tak wyjdzie za mąż.

*

Magnus Galvez właściciel firmy farmaceutycznej zazwyczaj zawsze dostawał to, czego chciał, a w tej chwili pragnął dużego zastrzyku gotówki. Okazało się, że firma zaczyna przynosić straty, akcje spadają, a inwestorzy zaczęli pisać do niego wyrażając swój niepokój. Musiał ich uspokoić, pokazać, że firma ma się świetnie i nowe leki, jakie zaczęli wypuszczać na rynek dobrze się sprzedają. Prawda jednak była tak, że nowe lekarstwa jakie wypuścili na rynek wcale nie okazały się tak rewelacyjne, jak zapewnił go szef laboratorium, a do tego dochodziła ta nowa firma, która z impetem podbiła rynek i okazało się, że ich nowe lekarstwa, jakie reklamowali wszędzie, gdzie tylko się dało, bywały naprawdę skuteczne, a było ich naprawdę dużo. Nowa formuła wykorzystywana do tabletek na ból głowy, ból żołądka, wrzody oraz maści na wszelkie oparzenia, ukąszenia i bóle mięśni okazywały się być niemal cudem. Magnus był w kompletnej rozsypce, dlatego konieczne było pozyskanie bardzo dużej ilości pieniędzy, aby ruszyć z nową produkcją, zatrudnić lepszych profesorów, którzy opracowaliby nowe przepisy na medykamenty.
Wybawieniem okazał się jego dawny przyjaciel: Sean Bullis. Znali się od dawna. Sean działał w branży znacznie lepiej opłacalnej, bo był właścicielem fabryk produkujących broń. Gdy w 1914 roku wybuchła wojna, firma Bullisa była jedną z pierwszych, do której zwróciła się entena, trzy lata później do konfliktu zbrojnego dołączyły się Stany Zjednoczone i od tej pory jego przyjaciel był stałym dostawcą broni. Dobrze mu się powodziło i nawet zakończenie wojny w 1918 roku wcale nie sprawiło, że interes Seana upadł. Armia wciąż potrzebowała nowego uzbrojenia, więc interes kwitł, a Bullis wciąż miał nowych nabywców i dzięki temu mógł wesprzeć jego firmę.
Omówili już najważniejsze sprawy. Sean uznał, że małżeństwo ich dzieci będzie dobrym pomysłem, obaj potraktują to jako przypieczętowanie ich umowy, którą dokładnie spisali i przy adwokatach, aby potem nie było żadnych niejasności.
Magnus wcale nie miał ochoty wydawać córkę za syna Seana. Kochał April i wiedział, ze dla tej młodej i beztroskiej dziewczyny małżeństwo z nieznanym jej chłopakiem będzie kompletną katastrofą. Nie miał jednak wyjścia. Musiał ocalić firmę, aby jego April nie musiała się martwić o byt. Wychowywała się bez matki, więc tylko miała jednego rodzica, a on nie zniósłby myśli, gdyby brakło jej czegoś, czego pragnęła.
Kiedy Sean napisał, że chce się spotkać w piątek o szesnastej w kawiarni, zrozumiał, że będzie to spotkanie czysto biznesowe, ale nie miał pojęcia czego mogło ono dotyczyć.
- Susie, wychodzę. Spotkanie o szesnastej przesuń na jutro rano – poinformował swoją sekretarkę. Kobieta w średnim wieku, o ostrych rysach twarzy i ciemnych włosach ściągniętych w kok, pokiwała głową i zapisała coś na kartce, którą przypięła do tablicy korkowej.
Magnus wyszedł, a po drodze do kawiarni czuł coraz większe wyrzuty sumienia wobec córki, która była przeciwna aranżowanemu małżeństwu, ale od wielu wieków kobiety z ich rodzin wychodziły za mąż z rozsądku, czy tego chciały czy nie. On jednak liczył, że to się zmieni i jego mała April wyjdzie za mąż za tego mężczyznę, którego ona sama będzie chciała.

*

April usiadła na łóżku i w końcu postanowiła się ruszyć z pokoju. Musiała coś zrobić, bo inaczej zwariuje od tych wirujących myśli w głowie. Chciała zrobić coś pożytecznego, coś co będzie dla wszystkich, a jej poprawi humor. Wyskoczyła więc z łóżka i podbiegła do szafy, z której wyciągnęła zieloną sukienkę zapinaną z przodu, sięgającą kolan, do tego dobrała te nowe lakierki i sweterek w tym samym kolorze, co sukienka. Ubrała się, uczesała i złapała torebkę. Sprawdziła jej zawartość i z uśmiechem na ustach wyszła.
Poinformowała Eunice, że wychodzi i nie wie, kiedy wrócić, zapewne bardzo późno, więc niech nie czekają na nią z kolacją.
Była godzina siedemnasta, na miasto nadciągał powoli zmierzch. Zrobiło się trochę chłodniej. Poprosiła Franka, by podrzucił ją na 58. ulicę i pojechał do domu, bo nie wiedziała ile jej zejdzie. Kierowca popatrzył na nią zaskoczony, ale nic nie powiedział. Nawet jeśli nie podobało mu się to, to jednak milczał. Znał granice, których nie mógł przekraczać.
Kiedy dojechali na miejsce, April pożegnała się z szoferem i poczekała, aż odjedzie. Po kilku chwilach zwłoki odwróciła się i rozejrzała wokół. Szukała konkretnego budynku. Kiedy go odnalazła, westchnęła ciężko i powolnym krokiem ruszyła w obranym kierunku.

*

- Panie Maruffo! - wykrzyknęła radośnie wysoka pani o jasnych włosach, szlachetnych rysach, nieco już przytartych przez czas. Nadal jednak tryskała młodzieńczą energią, cieszyła się każdym dniem, nawet w takim miejscu jak to.
Pan Maruffo był przystojnym mężczyzną, jego zielone oczy były urzekające i wprawiały pannę Deakin w stan największego zawstydzenia. Mimo swoich czterdziestu lat nie potrafiła opanować siebie i swojego ciała na widok tego mężczyzny: był od niej młodszy, ale to nie oznaczało, że patrzyła na niego jak na niewyrośniętego młokosa. Pan Kirk Maruffo był dobroczyńcą, fundatorem i w ogóle człowiekiem, który każdą wolną chwilę spędza tu, w sierocińcu. Jak mogłaby przejść obok niego obojętnie? Przecież to taki szlachetny człowiek!
O Maruffo można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że był szlachetny. Jego postępowanie nie miało nic wspólnego z tymi cechami, które przypisywała mu panna Deakin. Owszem, pomagał dzieciom, łożył na ich utrzymanie i odwiedzał je, ale tylko ze znanych sobie powodów. 
Ruth Deakin spojrzała na niego z bijącym sercem. Palił cienkie cygaro. Stał oparty o ścianę i nad czymś intensywnie rozmyślał. Niemal z dziecinnym zachwytem przyglądała się jego ostremu profilowi i nie potrafiła zrozumieć dlaczego ten mężczyzna jest tak samotny. Stojąc obok, czuła ciepło jego ciała i chciała wtulić się w jego tors, poczuć przez chwilę silne, męskie ramie. Ruth od wielu lat była samotna i nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Przeszkadzała jej to wieczne poczucie pustki i osamotnienia, dlatego oddała się pracy, w której, wiedziała to, dobrze sobie radziła. Dzieci ją kochały, lecz to tylko dzieci.
- Kawa panu zaraz wystygnie – przypomniała cicho, usłużnie.
Mężczyzna zerknął na nią z ukosa i westchnął. Ruth przez chwilę zastanowiła się, czy zrobił to, bo go zirytowała, czy poczuł niechęć do jej towarzystwa przy kawie. Wolała nawet o tym nie myśleć. Tak bardzo zależało jej na dobrej opinii!
Weszli oboje do środka. Szeroki korytarz zapełnił się dziećmi, które skupiły się w jednym miejscu i krzyczały coś wesoło.
- No dobrze, może nie tak wszyscy jednocześnie, co? - padło wesołe pytanie i po chwili spomiędzy tłoczących się dzieciaków wychyliła się rudozłota głowa. Perlisty śmiech przyciągnął uwagę Kirka, który przystanął przy schodach i z ciekawością obserwował gościa.
A gość był niewysoki, szczupły i rudy. Na drobnym, prostym nosie dostrzegł piegi, a białe zęby pojawiły się, gdy pięknie wykrojone usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Oparł się o ścianę, założył ramiona na szerokim torsie i zerknął na Ruth, która podeszła do młodego gościa i przywitała się z nią uprzejmie, aczkolwiek bez jakiejkolwiek radości.
- Jak masz na imię? - zapytała jedna z dziewczynek, nieco śmielsza niż reszta jej koleżanek. Mała była pulchna, miała jasne włoski i słodkie usposobienie, dlatego dziewczyna pochyliła się w jej stronę i z lekkim uśmiechem na ustach, odpowiedziała:
- Mam na imię April.
Dzieci zachichotały słysząc jej imię, ale nie skrytykowały go.
- W czym mogę pani pomóc? - zapytała Ruth i zgarnęła dzieci za siebie tak, by nie przeszkadzały w rozmowie.
- To raczej ja mogłabym zapytać, w czym mogę pomóc? Bardzo chciałabym zrobić coś dla maluchów, ale nie jestem pewna, co takiego. Co jest potrzebne i takie tam... - rzekła zakłopotana i odsunęła się od ściany.
Kirk ocenił dziewczynę na osiemnaście lat, choć mogła być nieco młodsza i stwierdził, że nie ma sensu zawierać takiej znajomości. Młode dziewczęta sprawiały zbyt wiele problemów, a choć April była piękna i pociągająco nieśmiała, uznał że nie warto zaprzątać sobie nią głowę.
Odwrócił się i skierował się do tylnego wyjścia, którym niedawno wszedł z Ruth. Obszedł budynek, wsiadł do ciemnobrązowego forda i ruszył w znanym sobie tylko kierunku.