April
niecierpliwie oczekiwała przyjazdu ojca. Wyjechał na kilka dni. Nie
wiedziała dokładnie, gdzie się wybrał, ale pamiętała ich
kłótnie. Doskonale wiedziała, że po przyjeździe Magnus
weźmie ją w ramiona, wręczy prezent i zaprowadzi do salonu. Zawsze
tak robił, gdy się posprzeczali, ale tym razem miało być inaczej.
Czuła to w kościach, w całym ciele. Serce łomotało niespokojnie
od rana. Eunice i Dolores próbowały ją pocieszyć, ale ich
próby wskrzeszenia w panience dobrego humoru spełzały na
niczym.
Wieczorem,
gdy w drzwiach rezydencji pojawił się Magnus Galvez, April poczuła
pod powiekami piekące łzy. Bała się tej rozmowy. Chociaż w
Upadłym Aniele zapomniała, o co się pokłócili, teraz
jednak doskonale przypomniała sobie wszystko.
Bez
słowa wszedł do gabinetu i posiedział w nim pół godziny.
Gdy pojawił się w salonie, April dostrzegła na jego twarzy głęboki
smutek i troskę. Spojrzał na nią i wyraz jego twarzy nieco się
zmienił, trochę złagodniał, ale to nie uspokoiło panny Galvez,
jedynie pogłębiło jej zdenerwowanie. Cokolwiek chciał jej
powiedzieć na pewno nie będzie to zbyt wesołego.
-
Tato – zaczęła cicho i niespokojnie. Głos drżał jej
niebezpiecznie i wróżył płacz, ale potrząsnęła głową,
przyrzekając sobie, że nie będzie płakać. Nie teraz. - Cieszę
się, że wróciłeś – szepnęła i podeszła do niego.
Mężczyzna objął ją w pasie i mocno do siebie przytulił. Poczuła
ostry zapach perfum, papierosy i koniak. Odsunęła się od niego
zaskoczona i przyjrzała się ojcu uważnie. Wyglądał na
zmarnowanego i przygnębionego. Czyżby ich kłótnia, a także
rozmowa, która ich czekała wpłynęła na niego tak bardzo?
To niemożliwe. Ale jednak, widziała, że zmagał się z samym sobą
i cierpiał. Pierwszy raz widziała go w takim stanie, więc tym
bardziej zrobiło jej się przykro.
-
Dobry wieczór, kochanie – rzucił w końcu, chrząkając
cicho.
Odsunął
się od niej i odwrócił. Usiadł na szerokiej kanapie i
gestem ją przywołał. Poważna mina świadczyła o tym, iż
dyskusja będzie długa i męcząca.
-
Możemy tę rozmowę przełożyć? - zapytała z nadzieją w głosie.
Mężczyzna pokręcił tylko głową i rozsiadł się wygodnie. Jedną
rękę zarzucił na oparcie, drugą ułożył na kolanie.
-
Przykro mi, ale nie. Już postanowiłem, więc ty tylko musisz się
podporządkować.
-
Jak to podporządkować? O co chodzi?
-
Dobrze wiesz, o co chodzi. Rozmawialiśmy już o tym. W twojej
rodzinie kobiety wychodziły za mąż z rozsądku i ty też to
zrobisz. April, zawsze ci pobłażałem i dawałem wchodzić na
głowę, ale tym razem nie zmienię zdania. Oczekuję od ciebie
wdzięczności i posłuszeństwa, jasne? - przemówił groźnym
tonem. April patrzyła na niego bez słowa i nie mogła uwierzyć, że
ojciec zmusza ją do tej jednej rzeczy, której nie chciała
robić.
Zawsze
wydawało jej się, że była posłusznym, wdzięcznym dzieckiem i
nie oczekiwała rzeczy niemożliwych. Starała się jak tylko mogła,
aby ojciec był z niej dumny, poszła do specjalnej szkoły dla
dziewcząt, uczyła się pilnie i przywoziła do domu wiele nagród
w różnych dyscyplinach, a ojciec cieszył się z jej sukcesów
i dziękował jej za takie poświęcenie, a teraz, gdy próbuje
zmusić ją do czegoś, co na zawsze ją pogrążony w nieszczęściu,
sugeruje jej, że jest niesubordynowana. To okropne. Jak może nawet
tak myśleć? Czym zawiniła, aby wykazać się ślepym
posłuszeństwem w tej jednej sprawie?
-
Ojcze, przecież nie możesz ode mnie oczekiwać, że przyklasnę
temu pomysłowi. Przed twoim wyjazdem sądziłam, że nie mówisz
poważnie, że tak naprawdę nie przemyślałeś sobie tego
wszystkiego! A ty... Ty jednak mówisz poważnie – szepnęła
przerażona, z całą wyrazistością uzmysławiając sobie, że ten
moment, w którym ojciec nie ulegnie, a ona będzie musiała
się poddać.
-
Tak, całkiem poważnie. Twoja matka i ja pobraliśmy się z
rozsądku. Oboje należeliśmy do starych rodów, więc nasze
małżeństwo było nam przypisane już od dawna. Ciebie także czeka
taki los – zawyrokował groźnie, jakby mówił o karze
śmierci lub ciężkiej chorobie. Dlatego poczuła się tak, jakby
ktoś wsadził jej rozgrzane cęgi i próbował wyciągnąć z
niej każdy organ jaki miała.
-
Ale... Ale to niemożliwe! Nie możesz tego zrobić! Nie możesz mnie
oddać w ręce obcego mężczyzny w myśl głupiej tradycji. Tato,
proszę, przemyśl to jeszcze – poprosiła łagodnie, czując, że
krzykiem nic nie wskóra, ale po minie rodziciela widziała, że
ani prośba ani groźba nic nie pomogą, a ojciec będzie trwał w
swym głupim postanowieniu i koniec.
-
Kochanie, przecież wiedziałaś, że nadejdzie kiedyś taki czas, że
będziesz musiała wyjść za mąż. Często ci o tym mówiłem,
więc nie rozumiem, dlaczego teraz jesteś agresywna wobec tego
pomysłu. - Magnus wcale nie ustępował, parł do przodu w swych
myślach i postanowieniach wobec córki i na nic zdały jej się
błagania. Jakby stał się nagle głuchy na argumenty April.
-
Bo nie sądziłam, że będziesz chciał mnie zmusić do
zamążpójścia! - krzyknęła w końcu. W zielonych oczach
April zebrał się łzy, czuła je pod powiekami i starała się je
jeszcze powstrzymać, ale w końcu uwolniła je i pozwoliła im
płynąć po rozgrzanych gniewem policzkach. - Jeśli zmusisz mnie do
małżeństwa, to... nigdy ci tego nie wybaczę, rozumiesz? Nigdy!
Odwróciła
się na pięcie i wybiegła z salonu, po drodze potrącając Dolores.
Ominęła starą kucharkę i wbiegła po schodach, aby skryć się w
swym pokoju i tam wylać wszystkie łzy. Kucharka coś do niej
krzyczała, ale zignorował ją, gdyż jej rozpacz i złość
ścisnęły jej gardło i nie potrafiła już nic powiedzieć.
Zresztą, nie chciała o tym rozmawiać. Nikt nie rozumiał jej bólu
i rozczarowania zachowaniem ojca.
Owszem,
ojciec często powtarzał jej, że wyjdzie za mąż nim skończy
dwudziesty piąty rok życia, ale zawsze myślała, że poślubi
mężczyznę z miłości i nie spełni tradycji jaka panowała w
rodzinie Galvezów. Roiła sobie głupie marzenia o miłości i
szczęściu. Prawda jednak była taka, że w świecie dużych
pieniędzy mało kto liczył na miłość, chodziło tylko o dobre
wrażenie, fortunę i interesy. Czemu nikt nie pozwoli na to, by
sprawy ułożyły się same? Ingerowanie w relacje międzyludzkie
sprawiało, że masa osób cierpiała z powodu niechcianego
małżeństwa. Rodzina nie brała pod uwagę tego, że córka
lub syn może kocha kogoś innego lub po prostu nie czuje się gotowa
na ślub.
Zrozpaczona
wzięła długą, gorącą kąpiel i postanowiła na razie o tym nie
myśleć. Zrobi to, gdy ojciec poda jej nazwisko narzeczonego. On go
wybierze, była przekonana, więc będzie bierna w tej sprawie jak
nigdy dotąd.
Po
kąpieli zaszyła się w pokoju z książką i butelką alkoholu.
Chwila zapomnienia przyda jej się i może sprawi, że nie będzie
nic czuła. Zresztą, czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Każda
jej decyzja była napiętnowana postanowieniem ojca i będzie w niej
tkwiła, aż w końcu weźmie ślub i zaszyje się w domu męża, by
tam w ciszy własnego serca roztrząsać gniew i cierpienie.
*
Z
samego rana wyskoczyła z łóżka i ubrała się. Postanowiła
spędzić ten dzień na zakupach, kolejnych, ale miała to w nosie,
co powie jej ojciec. Coś jej się należy od życia!
Ubrała
się w granatową spódnicę, miętową bluzeczkę i nowe
pantofle. Na dłonie założyła koronkowe rękawiczki, a niedużą
torebkę na złotym łańcuszku przerzuciła przez ramię. Nikogo nie
informując o swej decyzji wyszła z domu. To nie miała być kara,
ale w głębi ducha chciała, by jej ojciec trochę się o nią
pomartwił. Jeśli mu na niej zależało, to na pewno zrozumie, że
ta decyzja ją krzywdzi i jest przeciw jej marzeniom. Niewiele jej
przyjaciółek zwierzało się swoim ojcom ze swych pragnień,
ale April to robiła i mówiła mu o wielu rzeczach. W
tajemnicy chowając tylko te najbardziej nieprzyzwoite, zwłaszcza
marzenie o gorącym i namiętnym romansie z mężczyzną.
Słońce
świeciło wysoko i nagrzewało bruk. Dzisiejszy dzień będzie
gorący i nieprzyjemny. Zdecydowanie wolała temperatury wczesnej
wiosny, niezbyt zimno, ale też nie gorąco. Dzięki nim mogła
ubierać się lekko.
Złapała
taksówkę i podała adres. Kiedy samochód zatrzymał
się na parkingu niedaleko domu towarowego, zapłaciła mężczyźnie
i wyszła z samochodu. Wokół kręciło się mnóstwo
ludzi, była ich o wiele za dużo jak dla April, ale skoro tu
przyjechała, to nie chciała tak szybko opuszczać tego miejsca.
Potrzebowała chwili skupienia i samotności, a nic tak nie daje
takiego poczucia jak tłum obcych osób.
Weszła
do obszernego metalowego budynku i po wysokich schodach wspierała
się na samą górę, gdzie znajdował się jej ulubiony
sklepik z damską bielizną. Prowadzony przez dwie młode dziewczyny,
sklep znany był z dość odważnych strojów, dlatego April
lubiła czasami tu przychodzić i patrzeć na te fikuśne majteczki
lub koronkowe staniczki. Sklep był duży, przestronny, tuż nad
drzwiami wisiał nieduży dzwoneczek, który obwieszczał
pojawianie się klientki.
Pomieszczenie
wyłożone było dębowymi deskami, ściany pokryto różową
tapetą z białymi wzorkami. Pod sufitem wisiał okrągły żyrandol.
Kontuar stał w progu, a za nim siedziała wysoka jasnowłosa
dziewczyna. Miała pociągłą twarz, duże niebieskie oczy i
szerokie usta, malowane jasnoróżową szminką. Prezentowała
się dość ładnie, choć jak dla April miała zbyt ostre rysy
twarzy. Młoda kobieta, która parła na przód w
biznesie była bardzo miła i niezwykle pomocna. I miała także
niezwykłe wyczucie stylu. Potrafiła doradzić niepewnej dziewczynie
i podpowiedzieć jej, jak dbać o siebie i swoje ciało.
-
Dzień dobry – przywitała się i podeszła do stoiska z
koronkowymi reformami. Obok nich wisiały także halki i koszulki do
spania.
-
Dzień dobry, panno Galvez. W czym mogę służyć? - zapytała
urocza ekspedientka i podeszła do niezdecydowanej April. Dziewczyna
wzruszyła ramionami i odwróciła się z zakłopotaniem do
sprzedawczyni. - Czego pani szuka?
-
Sama nie wiem... Czegoś, co poprawi mi nastrój.
-
Rozumiem. Zapraszam tutaj... - Machnęła delikatnie dłonią i
wskazała jej wieszaki, na który wisiały niemal przeźroczyste
gorsety i pończochy. Taka bielizna na pewno poprawi jej humor!
Na
zakupach spędziła niemal pół dnia. W domu zjawiła się
dopiero po godzinie dwunastej. Wiedziała, że ojca już nie będzie.
Poszedł do biura, więc do godziny osiemnastej miała z nim spokój.
Przynajmniej fizycznie, bo psychicznie nadal roztrząsała rozmowę z
ojcem. Martwiła się tym, co jej przygotował, a także tym, że ich
relacje teraz się zmienią.
Mówiła
poważnie i na pewno nie wybaczy ojcu tego aranżowanego małżeństwa.
Prychnęła. Dobre sobie. Przecież w ten sposób niszczono
ludziom życie. Ktoś na siłę próbował uszczęśliwić
drugą osobę i w końcu po wielu latach oboje małżonkowie czuli
się rozczarowani i sfrustrowani. Czy ona też tak miała skończyć?
A
może po prostu wszystko widziała w czarnych barwach, ponieważ
decyzja wyszła od ojca i uświadomiła jej, że jeszcze trochę i
zostanie starą panną, bo sama nie potrafi znaleźć odpowiedniego
mężczyznę? Ale jak miała to zrobić, skoro wielu z nich, głównie
łowcy posagów, ukrywali swe zamiary, aż do ostatniego
momentu? Albo była głupia, albo miała pecha.
Gdy
weszła do domu, przywitały ją okrzyki ulgi. Eunice, Dolores i
Eddie przypadli do niej i ściskając, śmiejąc się i narzekając
próbowali zaciągnąć ją do salonu.
-
Nareszcie jesteś! - krzyknęła Dolores i pomogła jej rzucić torby
na fotel. Było ich sporo, więc część ustawiła na podłodze.
Eunice zerkała w ich stronę, ale nie odważyła się zajrzeć do
środka.
-
Jestem, jestem – mruknęła niechętnie i opadła na sofę z
głośnym westchnieniem. Oparła się o oparcie i odchyliła głowę
do tyłu, myśląc cały czas o rozmowie z ojcem.
-
Gdzie panienka się podziewała? - zapytała Eunice.
-
Byłam na zakupach. Musiałam odreagować... - zamilkła, a potem
podniosła wzrok i przyjrzała się każdemu z osobna. Ktoś, kto
patrzył na to z boku, mógłby powiedzieć, że spoufala się
ze służbą, ale to oni należeli do jej rodziny i traktowała ich
jak przyjaciół. Zwierzała im się i oczekiwała rady, także
starała się im pomóc. Dziś i w kolejnych dniach
potrzebowała ich pocieszenia. - Mój ojciec chce mnie wydać
za mąż.
W
salonie zapadła cisza. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Służący
patrzyli na siebie z niedowierzaniem. Jedynie Dolores zdawała sobie
sprawę z tego, o co wczoraj pokłóciła się z ojcem i to
było widać w jej szarych oczach. Zrozumienia, a także szczerą
troskę.
-
Za kogo? - zapytała Eunice.
-
No właśnie, w tym problem, bo nie mam pojęcia. Dobrze wiecie, że
w naszej rodzinie małżeństwa są aranżowane i mnie też to czeka.
Rozmawiałam z nim kiedyś o tym, ale sądziłam, że to tylko jego
czcze gadanie, że nie przemyślał tego.
Było
jednak inaczej i będzie musiała stoczyć ostrą walkę o zmianę
jego decyzji. Mogła też poddać się i pozwolić pokierować swoim
życiem wedle ojcowskiej woli. Mimo to, jej młoda dusza buntowała
się przeciwko temu i pragnęła wolności. Jej wolnością był
wybór mężczyzny na męża. Kogoś, kogo będzie w stanie
zaakceptować, jeśli nie zdoła go pokochać. Musi przedstawić ten
pomysł ojcu, na pewno się zgodzi i da jej jeszcze trochę czasu.
Miała dwadzieścia dwa lata i nie wierzyła, że późniejsze
zamążpójście w jakiś sposób nie wpłynie na stan
jej zdrowia, czy interesy ojca.
Magnus
będzie musiał jakoś przełknąć chwilową porażkę. Koniec
końców i tak wyjdzie za mąż.
*
Magnus
Galvez właściciel firmy farmaceutycznej zazwyczaj zawsze dostawał
to, czego chciał, a w tej chwili pragnął dużego zastrzyku
gotówki. Okazało się, że firma zaczyna przynosić straty,
akcje spadają, a inwestorzy zaczęli pisać do niego wyrażając
swój niepokój. Musiał ich uspokoić, pokazać, że
firma ma się świetnie i nowe leki, jakie zaczęli wypuszczać na
rynek dobrze się sprzedają. Prawda jednak była tak, że nowe
lekarstwa jakie wypuścili na rynek wcale nie okazały się tak
rewelacyjne, jak zapewnił go szef laboratorium, a do tego dochodziła
ta nowa firma, która z impetem podbiła rynek i okazało się,
że ich nowe lekarstwa, jakie reklamowali wszędzie, gdzie tylko się
dało, bywały naprawdę skuteczne, a było ich naprawdę dużo. Nowa
formuła wykorzystywana do tabletek na ból głowy, ból
żołądka, wrzody oraz maści na wszelkie oparzenia, ukąszenia i
bóle mięśni okazywały się być niemal cudem. Magnus był w
kompletnej rozsypce, dlatego konieczne było pozyskanie bardzo dużej
ilości pieniędzy, aby ruszyć z nową produkcją, zatrudnić
lepszych profesorów, którzy opracowaliby nowe przepisy
na medykamenty.
Wybawieniem
okazał się jego dawny przyjaciel: Sean Bullis. Znali się od dawna.
Sean działał w branży znacznie lepiej opłacalnej, bo był
właścicielem fabryk produkujących broń. Gdy w 1914 roku wybuchła
wojna, firma Bullisa była jedną z pierwszych, do której
zwróciła się entena, trzy lata później do konfliktu
zbrojnego dołączyły się Stany Zjednoczone i od tej pory jego
przyjaciel był stałym dostawcą broni. Dobrze mu się powodziło i
nawet zakończenie wojny w 1918 roku wcale nie sprawiło, że interes
Seana upadł. Armia wciąż potrzebowała nowego uzbrojenia, więc
interes kwitł, a Bullis wciąż miał nowych nabywców i
dzięki temu mógł wesprzeć jego firmę.
Omówili
już najważniejsze sprawy. Sean uznał, że małżeństwo ich dzieci
będzie dobrym pomysłem, obaj potraktują to jako przypieczętowanie
ich umowy, którą dokładnie spisali i przy adwokatach, aby
potem nie było żadnych niejasności.
Magnus
wcale nie miał ochoty wydawać córkę za syna Seana. Kochał
April i wiedział, ze dla tej młodej i beztroskiej dziewczyny
małżeństwo z nieznanym jej chłopakiem będzie kompletną
katastrofą. Nie miał jednak wyjścia. Musiał ocalić firmę, aby
jego April nie musiała się martwić o byt. Wychowywała się bez
matki, więc tylko miała jednego rodzica, a on nie zniósłby
myśli, gdyby brakło jej czegoś, czego pragnęła.
Kiedy
Sean napisał, że chce się spotkać w piątek o szesnastej w
kawiarni, zrozumiał, że będzie to spotkanie czysto biznesowe, ale
nie miał pojęcia czego mogło ono dotyczyć.
-
Susie, wychodzę. Spotkanie o szesnastej przesuń na jutro rano –
poinformował swoją sekretarkę. Kobieta w średnim wieku, o ostrych
rysach twarzy i ciemnych włosach ściągniętych w kok, pokiwała
głową i zapisała coś na kartce, którą przypięła do
tablicy korkowej.
Magnus
wyszedł, a po drodze do kawiarni czuł coraz większe wyrzuty
sumienia wobec córki, która była przeciwna
aranżowanemu małżeństwu, ale od wielu wieków kobiety z ich
rodzin wychodziły za mąż z rozsądku, czy tego chciały czy nie.
On jednak liczył, że to się zmieni i jego mała April wyjdzie za
mąż za tego mężczyznę, którego ona sama będzie chciała.
*
April
usiadła na łóżku i w końcu postanowiła się ruszyć z
pokoju. Musiała coś zrobić, bo inaczej zwariuje od tych wirujących
myśli w głowie. Chciała zrobić coś pożytecznego, coś co będzie
dla wszystkich, a jej poprawi humor. Wyskoczyła więc z łóżka
i podbiegła do szafy, z której wyciągnęła zieloną
sukienkę zapinaną z przodu, sięgającą kolan, do tego dobrała te
nowe lakierki i sweterek w tym samym kolorze, co sukienka. Ubrała
się, uczesała i złapała torebkę. Sprawdziła jej zawartość i z
uśmiechem na ustach wyszła.
Poinformowała
Eunice, że wychodzi i nie wie, kiedy wrócić, zapewne bardzo
późno, więc niech nie czekają na nią z kolacją.
Była
godzina siedemnasta, na miasto nadciągał powoli zmierzch. Zrobiło
się trochę chłodniej. Poprosiła Franka, by podrzucił ją na 58.
ulicę i pojechał do domu, bo nie wiedziała ile jej zejdzie.
Kierowca popatrzył na nią zaskoczony, ale nic nie powiedział.
Nawet jeśli nie podobało mu się to, to jednak milczał. Znał
granice, których nie mógł przekraczać.
Kiedy
dojechali na miejsce, April pożegnała się z szoferem i poczekała,
aż odjedzie. Po kilku chwilach zwłoki odwróciła się i
rozejrzała wokół. Szukała konkretnego budynku. Kiedy go
odnalazła, westchnęła ciężko i powolnym krokiem ruszyła w
obranym kierunku.
*
-
Panie Maruffo! - wykrzyknęła radośnie wysoka pani o jasnych
włosach, szlachetnych rysach, nieco już przytartych przez czas.
Nadal jednak tryskała młodzieńczą energią, cieszyła się każdym
dniem, nawet w takim miejscu jak to.
Pan
Maruffo był przystojnym mężczyzną, jego zielone oczy były
urzekające i wprawiały pannę Deakin w stan największego
zawstydzenia. Mimo swoich czterdziestu lat nie potrafiła opanować
siebie i swojego ciała na widok tego mężczyzny: był od niej
młodszy, ale to nie oznaczało, że patrzyła na niego jak na
niewyrośniętego młokosa. Pan Kirk Maruffo był dobroczyńcą,
fundatorem i w ogóle człowiekiem, który każdą wolną
chwilę spędza tu, w sierocińcu. Jak mogłaby przejść obok niego
obojętnie? Przecież to taki szlachetny człowiek!
O
Maruffo można było powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że był
szlachetny. Jego postępowanie nie miało nic wspólnego z tymi
cechami, które przypisywała mu panna Deakin. Owszem, pomagał
dzieciom, łożył na ich utrzymanie i odwiedzał je, ale tylko ze
znanych sobie powodów.
Ruth
Deakin spojrzała na niego z bijącym sercem.
Palił cienkie cygaro. Stał oparty o ścianę i nad czymś
intensywnie rozmyślał. Niemal z dziecinnym zachwytem przyglądała
się jego ostremu profilowi i nie potrafiła zrozumieć dlaczego ten
mężczyzna jest tak samotny. Stojąc obok, czuła ciepło jego ciała
i chciała wtulić się w jego tors, poczuć przez chwilę silne,
męskie ramie. Ruth od wielu lat była samotna i nie wiedziała, jak
sobie z tym poradzić. Przeszkadzała jej to wieczne poczucie pustki
i osamotnienia, dlatego oddała się pracy, w której,
wiedziała to, dobrze sobie radziła. Dzieci ją kochały, lecz to
tylko dzieci.
-
Kawa panu zaraz wystygnie – przypomniała cicho, usłużnie.
Mężczyzna
zerknął na nią z ukosa i westchnął. Ruth przez chwilę
zastanowiła się, czy zrobił to, bo go zirytowała, czy poczuł
niechęć do jej towarzystwa przy kawie. Wolała nawet o tym nie
myśleć. Tak bardzo zależało jej na dobrej opinii!
Weszli
oboje do środka. Szeroki korytarz zapełnił się dziećmi, które
skupiły się w jednym miejscu i krzyczały coś wesoło.
-
No dobrze, może nie tak wszyscy jednocześnie, co? - padło wesołe
pytanie i po chwili spomiędzy tłoczących się dzieciaków
wychyliła się rudozłota głowa. Perlisty śmiech przyciągnął
uwagę Kirka, który przystanął przy schodach i z ciekawością
obserwował gościa.
A
gość był niewysoki, szczupły i rudy. Na drobnym, prostym nosie
dostrzegł piegi, a białe zęby pojawiły się, gdy pięknie
wykrojone usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
Oparł się o ścianę, założył ramiona na szerokim torsie i
zerknął na Ruth, która podeszła do młodego gościa i
przywitała się z nią uprzejmie, aczkolwiek bez jakiejkolwiek
radości.
-
Jak masz na imię? - zapytała jedna z dziewczynek, nieco śmielsza
niż reszta jej koleżanek. Mała była pulchna, miała jasne włoski
i słodkie usposobienie, dlatego dziewczyna pochyliła się w jej
stronę i z lekkim uśmiechem na ustach, odpowiedziała:
-
Mam na imię April.
Dzieci
zachichotały słysząc jej imię, ale nie skrytykowały go.
-
W czym mogę pani pomóc? - zapytała Ruth i zgarnęła dzieci
za siebie tak, by nie przeszkadzały w rozmowie.
-
To raczej ja mogłabym zapytać, w czym mogę pomóc? Bardzo
chciałabym zrobić coś dla maluchów, ale nie jestem pewna,
co takiego. Co jest potrzebne i takie tam... - rzekła zakłopotana i
odsunęła się od ściany.
Kirk
ocenił dziewczynę na osiemnaście lat, choć mogła być nieco
młodsza i stwierdził, że nie ma sensu zawierać takiej znajomości.
Młode dziewczęta sprawiały zbyt wiele problemów, a choć
April była piękna i pociągająco nieśmiała, uznał że nie warto
zaprzątać sobie nią głowę.
Odwrócił
się i skierował się do tylnego wyjścia, którym niedawno
wszedł z Ruth. Obszedł budynek, wsiadł do ciemnobrązowego forda i
ruszył w znanym sobie tylko kierunku.